Chyba już o tym pisałam - jakiś miesiąc temu Ala rozpoczęła karierę przedszkolaka.
Oprócz przeróżnych innych przygotowań stanęłam przed wyzwaniem podpisania wszystkich części garderoby coby się nie pogubiły...
Po różnych próbach z flamastrami postanowiłam wyhaftować imię, nazwisko i nr grupy na czerwonych tasiemkach i wszywać w poszczególne części mundurka... Ci co wiedzą, niech sobie policzą -> ponad 15 znaków (!!!) Po wyprodukowaniu 20 takich metek pierwszy raz w życiu miałam troszkę żal, że zamiast mego długiego nazwiska nie mam na nazwisko po prostu Lis, Lew lub Kot.
Czemu piszę o tym dziś? A tak, po prostu, mimochodem trafiłam na rozwiązanie z mego punktu widzenia idealne. Zostało ono opisane na blogu moje zielone wzgórze - metki naprasowywane żelazkiem. Jakież to proste i estetyczne zarazem!
Nic to dobrze, że trafiłam na ten patent przy pierwszym a nie przy piątym, dajmy na to, dziecku ;)
PS. Pozdrawiam Wandę (choć jeszcze nie poznałyśmy się osobiście), bo to o niej i o jej idealnie krótkim nazwisku myślałam szczególnie haftując to moje długaśne ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz